II tura wyborów prezydenckich w 2020 r. odbyła się 12 lipca, czyli w szczycie sezonu urlopowego. Jak już pisaliśmy w poprzednim poście, miało to spore znaczenie dla geografii wyborczej, zarówno w zakresie frekwencji, jak i wyników wyborów. O urząd prezydenta RP ubiegali się Andrzej Duda (PiS) oraz Rafał Trzaskowski (PO). Ostatecznie zwyciężył urzędujący od 2015 r. Andrzej Duda, jednak różnica między kandydatami była znikoma i najmniejsza w historii III RP (2,06 p.p.). Bardzo wysoka mimo sezonu wakacyjnego była także frekwencja, która wyniosła 68,18% i była jedynie o 0,05 p.p. niższa niż w 1995 r., kiedy Lech Wałęsa mierzył się z Aleksandrem Kwaśniewskim.
Warto zwrócić uwagę, że w porównaniu do wyników pierwszej tury Andrzej Duda uzyskał znacznie mniejszą przewagę przestrzenną (zwyciężył w mniejszej liczbie gmin), zwłaszcza w zachodniej i północnej Polsce oraz w miastach. Wynika to głównie z dość dużego rozdrobnienia opozycji, przy jednoczesnym stałym elektoracie partii rządzącej. W związku z tym, przy wielu kandydatach opozycji, na poziomie gminy zwyciężył kandydat PiS. Jeśli jednak wyborcy mieli do dyspozycji tylko dwóch kandydatów, wówczas liczba głosów na Rafała Trzaskowskiego była wyższa i to on miał przewagę.
Ponownie można zauważyć, że mimo przewagi przestrzennej Andrzeja Dudy, wynik Rafała Trzaskowskiego jest niemal równie wysoki, co jest zasługą głosów elektoratu miejskiego. Ponownie także na kandydata PO głosowano w niemal wszystkich gminach nadmorskich i wielu innych gminach turystycznych. W porównaniu jednak do wyborów z roku 2015, Andrzej Duda powiększył swój elektorat na poziomie gminy, zwłaszcza w województwach: zachodniopomorskim, pomorskim, kujawsko-pomorskim i warmińsko-mazurskim.
Wygrywając, kandydat PiS dziękował za silny mandat, powołując się na wysoką frekwencję wyborczą. Zagłosowało na niego 34,5% wszystkich uprawnionych (na Rafała Trzaskowskiego 33,1%).
Uważacie, że jest to już wystarczająca aktywność wyborcza, czy powinniśmy walczyć o wyższą?